Sodium Coco-Sulfate (SCS) został nazwany "naturalnym SLSem"- dziś chciałabym Wam opowiedzieć o nim troszkę więcej. Przede wszystkim, dlaczego nazywany jest w powyższy sposób i czy jest to negatywne czy pozytywne określenie? W jaki sposób działa na skórę i dlaczego wykorzystywany jest w kosmetykach?
Pamiętacie post, w którym pokazywałam Wam bardzo dużo kosmetyków
zakupionych na Ukrainie? Wśród nich znalazło się dość dużo produktów z SCS- postanowiłam więc tak ułożyć plan pielęgnacji, by przez kilka tygodni sięgać po produkty do mycia ciała i szampony właśnie z SCS. Odkąd stosuję naturalne kosmetyki zdarzało mi się sięgać po produkty z SCS, nigdy jednak nie było to systematyczne stosowanie i po zużyciu opakowania, wracałam do produktów bez tychże środków myjących. Stosowanie produktów z SCS ciągiem dało ciekawe efekty i o tym również Wam opowiem.
Zacznijmy od początku- Sodium Coco-Sulfate to środek myjący a dokładnie anionowy związek powierzchniowo-czynny. Bardzo istotne jest to, iż jest "anionowy"- oznacza to, że posiada ładunek i może wchodzić w pewne interakcje z innymi związkami. Oprócz anionowych środków powierzchniowo czynnych wyróżnia się także niejonowe (czyli nie posiadające ładunku) oraz amfoteryczne (mogące przyjmować właściwości anionowych jak i kationowych środków powierzchniowo-czynnych, w zależności od pH preparatu, w jakim się znajdują).
Bardzo uogólniając, można przyjąć, że anionowe środki powierzchniowo-czynne (do których należą SLS i SLES, o których wiadomo, że należy unikać w kosmetykach, ale także SCS) są mocnymi środkami myjącymi i mogą doprowadzać do podrażnień, natomiast amfoteryczne i niejonowe są delikatne oraz bezpieczne. Oczywiście wśród środków anionowych jest kilka wyjątków, które są niemal tak delikatne jak niejonowe glukozydy czy amfoteryczna betaina kokamidopropylowa i jeśli chcecie zgłębić ten temat bardziej, odsyłam do wpisu
o porównaniu środków powierzchniowo-czynnych stosowanych w kosmetykach.
Jednak w badaniu, na którym się opierałam pisząc powyższy post, nie było wzmianki o SCS a jest to bardzo częsty składnik kosmetyków myjących, zwłaszcza szamponów (i to nie bez powodu!). Z pomocą p. Tomasza Bujaka (któremu z tego miejsca serdecznie dziękuję!) udało mi się zgłębić temat!
Tak na prawdę SCS to niejednorodna substancja myjąca- możemy ją sobie wyobrazić jako mieszankę różnych substancji, z czego aż 70% może być SLSem! Dlaczego? Zarówno SCS jak i SLS jest pozyskiwany w bardzo podobny sposób, obie substancje pochodzą z oleju kokosowego, jedyną różnicą jest to, że SLS pozyskiwany jest z samego kwasu laurynowego (jeden z kwasów tłuszczowych frakcji olejowej kokosa) a SCS z całej tej frakcji, w skład której oprócz kwasu laurynowego, wchodzą jeszcze: mirystynowy, palmitynowy, kaprylowy, kapronowy, stearynowy, oleinowy, linolowy. Kwas laurynowy stanowi około 70% oleju kokosowego, dlatego podczas produkcji tworzy się SLS i kilka innych substancji, które łącznie nazywa się SCS. Rozumiecie więc, dlaczego określenie "naturalny SLS" jest tak bardzo trafne...
SLS wykazuje właściwości silnie drażniące skórę, podejrzewam więc, że SCS jest równie silną substancją myjącą, chociaż nie aż w takim stopniu. Uważam, że różnica pomiędzy potencjałem drażniącym obu substancji jest niewielka ale na korzyść SCS.
Dlaczego więc SCS jest tak chętnie wykorzystywany w kosmetykach naturalnych?
- jest surowcem tanim, chociaż nie aż tak jak SLS ze względu na tę marketingową "naturalność"- mimo to, jest i tak tańszy niż inne anionowe związki powierzchniowo-czynne,
- jest dopuszczony przez Ecocert- zarówno SCS jak i SLS są biodegradowalne i pozyskiwane z naturalnych surowców. Odmienna sytuacja tyczy się SLES, ale o tym opowiem Wam innym razem,
- bardzo łatwo daje się zagęścić przy pomocy soli- ta właściwość dotyczy większości anionowych środków myjących, ale nie wszystkich. Dlatego bardzo często w składzie produktu oprócz SCS znajdziemy sól. Jest ona dodawana w niewielkiej ilości i już wtedy jest w stanie zagęścić kosmetyk, jednak może dodatkowo potęgować działanie wysuszające skórę zwłaszcza, jeśli produkt jest stosowany systematycznie,
- anionowe związki powierzchniowo-czynne umożliwiają stworzenie szamponów ułatwiających rozczesywanie. Jak?
Wyżej wspomniałam Wam, że anionowe związki powierzchniowo-czynne mogą wchodzić w pewne interakcje. Dokładnie tworzą kompleksy w połączeniu z kationowymi związkami powierzchniowo-czynnymi. Chociaż ich nazwa brzmi podobnie, są to gumy i wykazują całkiem odmienne działanie-
nie mają właściwości myjących, działają wygładzająco,
antystatyczne. Ułatwiają rozczesywanie włosów, sprawiają, że skóra staje
się przyjemnie gładka. Same gumy są w stanie znacznie wygładzić włosy, jednak kompleks wytworzony w połączeniu związków anionowych i kationowych daje nieporównywalnie lepsze efekty w ułatwianiu rozczesania włosów.
To właśnie te kompleksy sprawiają, że włosy już podczas mycia są bardziej śliskie i sypkie a nie jak błędnie sądzi wiele osób-
silikony. One delikatnie potęgują ten efekt, jednak nie mają aż tak wielkiego znaczenia, jakie często im się przypisuje- szampon bez silikonów, ale za to z anionowymi i kationowymi substancjami powierzchniowo-czynnymi umożliwi bezproblemowe rozczesanie włosów nawet bez użycia odżywki.
A jak wygląda sytuacja z szamponami, które nie mają anionowych substancji powierzchniowo-czynnych a tylko kationowe oraz niejonowe i/lub amfoteryczne? W tej sytuacji nie dojdzie do powstania kompleksów i na właściwości wygładzające odpowiadają tylko kationowe środki powierzchniowo-czynne. Jednak żeby dały zadowalający i widoczny efekt, trzeba zastosować je w większej ilości. I dlatego w takich szamponach może się zdarzyć, że wytrąca się guma (ot, z opakowania szamponu wycieka galaretka zamiast kosmetyku)- w kosmetykach naturalnych nie powinno się stosować sztucznych stabilizatorów, które uniemożliwiłyby wytrącanie się tej gumy i nieodpowiednie przechowywanie produktu (np. w niskiej temperaturze) doprowadza do jej wytrącenia. Nie jest to niczym niepoprawnym i produkt nie traci swoich właściwości, dlatego wystarczy wstrząsnąć butelkę przed użyciem, by guma z powrotem roztworzyła się w szamponie.
W preparatach do ciała obserwujemy podobną zależność- tuż po zastosowaniu żelu z anionowymi i kationowymi środkami powierzchniowo-czynnymi skóra jest bardziej gładka i miękka, jednak jako żywa tkanka szybciej reaguje na nieodpowiadające jej substancje niż ma to miejsce w przypadku włosów.
A jak minęło moje doświadczenie z SCS?
Od kilku tygodni stosowałam szampony i żele z tym składnikiem. Szampony:
"Arctic Rose" Natura Siberica z serii Blanche a następnie (aż do teraz) ukraińską Niveę Pure&Natural. Pierwszym żelem z SCS był Melica Organic BlackBerry a aktualnie Yaka z rumiankiem (oba przywienione z Ukrainy).
Początkowo doświadczenie przebiegało pomyślnie i skóra dobrze znosiła SCS. Niestety, już po dwóch tygodniach zaczęłam obserwować lekkie swędzenie. Efekt ten pogłębiał się i po tych kilku tygodniach zauważyłam:
-
większą suchość skóry- częściej sięgam po balsamy do ciała, zużywam ich więcej a także wchłaniają się bardzo szybko. Od początku wakacji jestem w posiadaniu
balsamu odżywczego Resibo i na jego przykładzie zauważyłam, jak skóra się zmieniła- przed rozpoczęciem doświadczenia mogłam stosować ten balsam tylko na wieczór, ponieważ pozostawiał na skórze nietłusty, ale treściwy film. Aktualnie skóra niemal go wypija i mogę stosować go nawet na dzień bez obaw o ubrudzenie ubrań. Cieszę się, że mam ten balsam, bo ten produkt mocno odżywia skórę i znacznie łagodzi po SCS. Gdy po niego nie sięgam, skóra staje się szorstka, pojawia się drobnopłatkowe złuszczanie na łydkach- natomiast przed rozpoczęciem doświadczenia, po balsam sięgałam okazjonalnie, bardziej z poczucia, że trzeba zrobić coś dobrego w ramach pielęgnacji niż faktycznej potrzeby, że skóra jest sucha czy źle wygląda.
-
Gorsze gojenie się zadrapań- jako kocia-mama często jestem podrapana (a jakże ;)) i stosując żele bez anionowych substancji powierzchniowo-czynnych nawet nie myślę o tych drobnych niedoskonałościach. Po tych kilku tygodniach z SCS zadrapania dużo gorzej się goją, łuszczą się, są bardziej suche. Tak długie gojenie zwłaszcza w połączeniu z upalną pogodą przyczyniło się do powstania przebarwień mimo aplikacji kremu z filtrem- dlatego też przypominam, że odradzam wykonywanie zabiegów z kwasami latem nawet tych bardzo delikatnych!
- Brak uczucia gładkości i nawilżenia skóry po wyjściu z kąpieli.
Natomiast włosy dłużej trzymały fason- aż do zużycia 3/4 opakowania szamponu Natura Siberica, którym nawet się zachwycałam i pisałam Wam w
ulubieńcach. Wykańczanie szamponu wiązało się z pojawieniem swędzenia skóry głowy a odkąd kontynuuję doświadczenie z szamponem Nivea, znacznie się nasiliło.
Ponadto włosy faktycznie dużo łatwiej rozczesać: już podczas mycia są gładkie i nie plątają się, szczotka wchodzi w nie jak w masełko. Chociaż nie mam problemu z rozczesywaniem włosów, zdecydowanie widzę różnicę pomiędzy swoim ulubionym szamponem odżywczym Vianek (bez anionowych środków powierzchniowo-czynnych) a tymi szamponami z SCS. Efekt ten jednak jest tylko chwilowy i ułatwia rozczesywanie włosów tuż po umyciu- wbrew temu, co mogłabym oczekiwać, włosy nie są bardziej wygładzone ani dociążone po wyschnięciu. W tej kwestii lepiej spisuje się Vianek, ponieważ (podejrzewam, bo nie znam receptur Natur Siberica ani Nivea ;)) ma większą ilość gum które bardzo dobrze wygładzają włos. Wybierając pomiędzy ułatwionym rozczesaniem a wizualnym efektem końcowym wolę to drugie- po szamponach z SCS włosy są bardziej spuszone a w porównaniu do początków doświadczenia, stały się bardziej suche. Staram się ratować je olejami i olejuję je przed każdym myciem- wcześniej tak częste olejowanie doprowadzało do przyklapu włosów więc zazwyczaj olejowałam co 2-gie mycie.
Intensyfikacji uległa także częstotliwość mycia włosów- przed rozpoczęciem doświadczenia myłam włosy co 3-4 dni, przy czym wcale nie wyglądały na przetłuszczone. Aktualnie myję włosy co 2-3 dni i wyraźnie widać, że są nieświeże. Efekt ten nie nastąpił nagle po zmianie szamponu, nasilał się powoli i stopniowo.
Od tygodnia obserwuję także wzmożone wypadanie włosów- i tutaj jeszcze się waham, czy jest to związane z SCS czy może nadchodzącą jesienią, kiedy u każdego z nas włosy zaczynają wypadać. Mam nadzieję, że to drugie i że nie doprowadziłam aż do takiego osłabienia cebulek...
Reasumując- stosować, czy nie stosować? Wszystko oczywiście zależy od kondycji naszej skóry- zwłaszcza niektóre skalpy preferują mocniejsze oczyszczanie. Moje subiektywne odczucia przekonują mnie, że nie będę już sięgać po produkty z SCS jedno po drugim pod rząd, jeśli kupię coś z tą substancją, będę stosowała zamiennie lub po wykończeniu całego opakowania, wrócę do delikatniejszych produktów. Ciężko całkowicie rezygnować z SCS, ponieważ jest on w wielu kosmetykach naturalnych, głównie szamponach. Ten artykuł nie miał na celu nikogo wystraszyć- miał po prostu zwiększyć Waszą świadomość i czujność =)
Koniecznie dajcie mi znać, czy ten wpis był dla Was pomocny, czy był zrozumiały? Jeśli coś pozostało niejasne albo czujecie niedosyt, koniecznie piszcie w komentarzach!
A po studiach myślałam, że jak umiem przeanalizować skład INCI to kosmetyki nie mają dla mnie tajemnic. Jakże się myliłam! Czuję, że wciąż się uczę i dostrzegam dopiero wierzchołek góry lodowej. Trzymajcie za mnie kciuki! =D
Pozdrawiam,